Elżbietka płakała.
— Oj, doniu moja — szeptała, szlochając — taka już widać dola twoja będzie jak i moja!...
Ramię z którego opadały łachmany rękawa, wyciągnęła ku kotłowi, napełniła czarkę drugą i podała ją córce.
Wypiła znowu i opadła na ławkę. Przycichła, znieruchomiała. Rysy jéj zmiękły, błędny uśmiech przewinął się po rozczerwienionych, jak koral, ustach. Mętnym wzrokiem wodząc chwilę po obecnych i jakby sobie coś przypominając, westchnęła głęboko, załkała bez łez i żalącym się drżącym, przyciszonym głosem śpiewać zaczęła.
— Pod drzewem przy drodze
Spało sierot dwoje,
Drzewo się... złamało...
Zabi... ło... obo... je...
Ostatni wiersz śpiewu zaledwie dosłyszalnie z ust jéj wypłynął. Pochyliła głowę na stół i zamknęła powieki.
Upiła się.