Strona:PL Eliza Orzeszkowa-Z różnych sfer t.3,4 263.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mamie niedobrze.
Obudziła się z chwilowego osłupienia, i rozkazującym giestem córkę od siebie usunęła.
— Niech Rózia poda mi salopę i ciepłą chusteczkę na głowę, — rzekła zwykłym już sobie, pewnym i suchym głosem.
Z trudnością jednak wstała z fotelu; Rozalia podawała jéj salopę i chusteczkę.
— Gdzie mamcia pójdzie? dziś bardzo zimno...
Wskazała palcem dom, w którym mieszkał adwokat.
— Od niego dowiem się, co prawda a co nieprawda. On wszystkich obywateli i interesa ich zna.
— Ja z mamcią pójdę.
— Nie trzeba... Mogą tam być mówione takie rzeczy, o których pannom słuchać nie wypada.
W salopie, która plecom jéj nadawała pozór stary i przygarbiony, z nieodstępnym kijem swym w ręku, szła przez dziedziniec, powolniejszym niż zwykle i daleko mniéj zamaszystym, krokiem. Dwie pozostałe kobiéty w trwodze i milczeniu powrotu jéj oczekiwały. Wróciła prędko, w kwadrans może po wyjściu, i chciała sama rozpiąć i zdjąć salopę, ale nie mogła. Ręce jéj trzęsły się i głowa nawet, tak dumnie zazwyczaj na sztywnéj szyi osadzona, trzęsła się także.
— A co, mamo? — rozbierając ją, szepnęła Rozalia.
— Prawda, wszystko prawda, — ostro i krótko odpowiedziała.