Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Melancholicy 02.djvu/085

Ta strona została skorygowana.

świętszej z klasztornych kaplic, weszły na inny, którego ściany okrywały przez czas pociemniałe, lecz tu i owdzie jeszcze trupiemi bladościami albo ognistą czerwienią świecące obrazy, mijały szeregi gotyckich, w grube mury oprawionych okien, różne ciemne, ciężkie i zamknięte drzwi; kroki ich nie czyniły żadnego szelestu, w zamian, kilkadziesiąt ich półgłosów, odmawiających modlitwę, sprawiało po długich szlakach kurytarzy, monotonny, basowy szmer. W ten sposób reguła zakonu przepisywała im udawać się codziennie do refektarza na posiłek południowy. Żadnej wesołości, ani pustoty, którym często w przedobiednich chwilach oddają się ludzie świeccy; żadnej rozmowy: przeciwnie, skupienie ducha przez zakrycie twarzy, wspólna modlitwa, na szyjach znak umartwienia i pokuty.
Tak postępowały, aż z długiej i prawie zupełnie ciemnej arkady, wyszły nagle na kurytarz ogromny, szeroki, prawie olśniewającem światłem napełniony. Tu ściany były nieskazitelne i śnieżnie białe, przez ogromne okna, z których niejedno było otwarte, lały się potoki słonecznego światła i wiosennego powietrza; z za długiej ściany, przerzniętej kilku cienkiemi drzwiami, szeroko rozlewał się przytłumiony, niewyraźny, młodością bi-