Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

słuchiwał się temu szeptowi, który pod sufitem szeleścił, jak suche liście, jesienią wiatrem gnane. Lecz nikt nic wyraźnego usłyszeć nie mógł, ponieważ baba miała mowę szepleniącą i niewyraźną. Czasem zdawało się, że pacierz odmawia, a czasem, że napomina, czy lamentuje, o jakimś ojcu ciągle wspominając. Westchnie, bywało, i głośniej zaszepce: «idź do ojca», albo «poproś ojca», albo «poskarż się ojcu».
Tak samo i teraz.
W izbie czeladnej ciemno jest, ale niezupełnie, bo w głębi piecowiska wielka kupa rozżarzonych węgli czerwono świeci i przez cztery spore okna zaglądają gwiazdy pogodnej nocy. Ludzie rozeszli się i tylko kilka osób, wyciągniętych na ławach śpi, a w kącie stary Grzegorz, stróż nocny, siedzi pod ścianą i fajkę pali. Gdy wypali, położy się i zaśnie także, bo dziś nie na niego, ale na Niemka przychodzi kolej nocnego stróżowania. W ciemności zaś u szczytu izby, pod sufitem, jakby suche liście jesienne, wiatrem gnane, po przymarzniętej ziemi sunęły. Widać też tam, na tle gęstego zmroku, dwa czarne cienie, a gdy w piecowisku niedopalona głownia buchnie sinawym płomykiem, rozeznać można, że cienie te leżą obok siebie na piecu, z twarzami ku sobie obróconemi i że jeden z nich wciąż szepce, a drugi milczy i może słucha. Potem szelest suchych liści ustał, szept umilkł i jak raz