Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

rozumny bardzo, tak że aż ludzie schodzą się słuchać jego gadania... toż żeby on nie spał teraz to ani chybi powiedziałby: ja stróż cmentarny, tamten pan wielki, ja prosty człek, tamten uczony i gwiazdy liczy... a wszyscyśmy równi w obec Ojca naszego Wszechmogącego...
Chwilę milczały obie. Przybyła ozwała się piérwsza.
— Żeby mi tylko chłopca z rąk zbyć... jakkolwiek już dałabym sobie rady... w służbę pójdę.
— Do miasta? — zapytała gospodyni.
— Do miasta, czy na wieś, jak się zdarzy... ale z dzieckiem ciężko... nie weźmie nikt...
— A no! zostawcie chłopca u kogo na hodowanie, płacić za niego będziecie, a sami służyć.
— U kogo zostawić? w mieście żywéj duszy nie znam.
Anastazya zamyśliła się.
— Ochrzczone to? — zapytała.
— A jakże! w targowskiéj parafii. Metrykę z sobą wzięłam, bo ludzie mówili, że bez niéj nikt chłopca nie weźmie.
Zwróciła się do gospodyni i kolana jéj rękami objęła.
— Matko najmilsza, — zaczęła, — narajcie mi miejsce jakie, dla dziecka chatę jaką, gdzieby je przytulili, a podhodowali choć troszkę. Ja w służbę pójdę i całą choć pensyę oddawać będę, sobie tylko na trzewiki i łachman jaki zostawiając... Narajcie dla miłości boskiéj, zarekomendujcie, pomóżcie, bo sama sobie w nieznajomem mieście rady nie dam!
Anastazya milczała długo.
— A no, — ozwała się z trochą wahania w głosie, niech może chłopiec u nas zostanie... Dzieci nie mamy, we dwoje tu, w dziurze téj mogilnéj jak wilki mieszkamy i bogactwa u nas nie ma, oj nie ma! bo choć jaki taki grosz wpadnie czasem do chaty, to go mój wnet przeje i przeweseli...