Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/033

Ta strona została uwierzytelniona.

de, podobne w słońcu do ciemnego brązu, z uczuciem niewypowiedzianéj błogości rozrzucił w krzyż. Oprócz jednak fizycznéj téj przyjemności, doświadczał on jeszcze innego uczucia, które, w sposób niewyraźny, wydawało mu się już znajomém, nienowém, lecz które w téj chwili dopiéro stawało się świadomém siebie, jakkolwiek ani umiałby on go nazwać, ani o nazywaniu go pomyślał. Było to przecież uczucie, pospolicie nazywające się zachwyceniem. Piérwsze drgnienia wewnętrznéj struny téj, którą nie każdy organizm i nie w równym stopniu posiada, a którą przyroda w organizmie Sylwka zaciągnęła, piérwsze drgnienia téj struny uczuł on przed chwilą, kiedy z ciekawością i upodobaniem szczególném przypatrywał się górnemu falowaniu mgieł porannych, przemieniających zwolna barwę sinawą na żółtą a rozpływających się w różnokształtne szmaty. Teraz, w słoneczném oświetleniu, nad nim i dokoła niego, rozległ się obraz, złożony z ogromnego bogactwa szczegółów, które twórcza natura składa w najskromniejszy choćby zakątek swego państwa. Cmentarz wyglądał jak czara, po brzegi napełniona pięknością i kipiąca życiem. Sylwek nie rozważał szczegółów obrazu, ani się nad żadnym z nich nie zastanawiał. Patrzał na wszystko. Patrzał z uśmiechem zrazu, potém ze szczególną powagą, zdradzającą się zarysem, w jaki ułożyły się drobne jego wargi, i wyrazem czarnych źrenic, które promień słoneczny, a także uczucie jakiego doznawał rozogniały. Jak inne dzieci, w wieku jego będące, bawią się błyszczącém i dzwoniącém cackiem, tak on bawił się pięknościami natury. Patrząc na żeglujące pod niebem obłoki, wyciągnął w górę ramiona i wpół ze śmiechem, wpół z gniewem, mówił do siebie. Uciekają! uciekają! uciekają! Najdrażliwszym jednak ze zmysłów jego