Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/077

Ta strona została uwierzytelniona.

Szedł, patrzał, dziwił się i zachwycał; czuł się szczęśliwym. Nagle stanął, szerzéj jeszcze, niż dotąd, roztworzył oczy i wydał z piersi coś nakształt okrzyku, czy przeciągłego jęku. Wszedł na plac miejski, zasadzony drzewami i będący zwykłem miéjscem przechadzek i gier dziecinnych. Dzieci! Po raz pierwszy w życiu swém Sylwek zobaczył tyle naraz dzieci i to takich, jak te, które, w swawolnych zabawach, z krzykiem i śmiechem migotały przed oczami jego, jak rój motyli, igrających nad śniegiem. Dziewczynki były całe błękitne albo różowe, skakały przez sznury i same rozwijały się w sznur, albo zbiegały w wielkie, ruchliwe koła. Chłopcy rzucali piłki, dosiadali drewnianych koni, ślizgali się po szklistéj powierzchni śniegu, a promienie słońca odbijały się w bucikach ich błyszczących i u góry oszytych puszystém futrem. Sylwek stanął na ulicy, ramieniem oparł się o drzewo i patrzał. Dopóki szedł, było mu ciepło. Gdy stanął, uczuł chłód przeszywający. Algierka, jakkolwiek nowa, starą była istotnie, a nogi i stopy mróz tęgi i śnieg zamarznięty kąsać mu mógł bez najmniéjszéj już przeszkody. Ukąszenia te Sylwek uczuwał dotkliwie w całém ciele, lecz w nogach szczególniej. Przytulił się mocniéj do drzewa, oblepionego szronem; obie ręce, ukryte w długich rękawach algierki, przycisnął do brody i, drżąc od stóp do głowy, patrzał. Po chwili patrzeć zaczął na jeden tylko przedmiot, a raczéj na jedną kategoryę przedmiotów, mianowicie na obuwie bawiących się na placu dzieci. Zbladły od chłodu, z drżącemi wargami, ścigał wzrokiem, uwijający się przed nim, rój drobnych i ruchliwych stopek dziecinnych. Im dłużéj przypatrywał się im, tém posępniejszy ogień rozpalał mu głębią czarnych źrenic. Podnosił wciąż jedną nogę i usiłował chować ją pod algierką; po chwili