Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

Lirska znowu wstrząsała głową.
— Już to, kochanko, — zaczęła, — takie znać teraz czasy... Mnie saméj było bardzo, bardzo przykro, kiedy kuzyn mój, Tytus Tarżyc, Morysia mego do garbarni na naukę oddawał... W rozum jego wierzę, za anielską jego dobroć, dla mnie i dla dziecka mego, wdzięczną mu jestem z całéj duszy. Jednakowoż przykro mi to jakoś było. Nieboszczyk, najdroższy mąż mój, ze szlacheckiéj familii pochodził i zawsze przecież urzędnikiem był... moja matka, Tarżycówna z domu... dziwném mi się więc wydawało, aby Moryś garbarzem został, choć Tytus nawet mówił i przyrzekał, że, jeśli z chłopca zadowolonym będzie, kiedyś mu kapitalik na założenie własnéj fabryki da... Nie sprzeciwiałam się zacnemu krewnemu, z łaski którego żyjemy, ale wolałabym, żeby Moryś szkoły był skończył i czém inném został. Dziecko słabowite było, nauki mu nie szły jakoś, promocyi nie dostawał... Potém i w garbarni nie długo był. Nie na jego to siły robota... delikatny taki i swobodę lubi, zwyczajnie młody. Tytus rozgniewał się, pensyą mi płaci jak płacił, ale dla Morysia obojętny, prawie niechętny. Dziecko desperuje nad tém i z desperacyi... trochę szaleje. Ot i teraz, przyznam się tobie, moja Helenko, że przyszłam tu... przyszłam tu...
Zawahała się. Spuściła oczy. Głos jéj stawał się smutnym i drżącym.
— Przyszłam tu naturalnie dla tego naprzód, aby ciebie odwiedzić, a potém... powiedziano mi, że Moryś bywa czasem... na waszym dziedzińcu... w tém samém miejscu... gdzie mąż twój bywa... Otóż, myślałam, że dowiem się, jakimkolwiek sposobem, czy to prawda, a nawet będę cię prosić, abyś mi w tém dopomogła...