Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

— Niema papki! niéma! papko w szynku! Upije się i znów na drabinę...
Nie dokończyła, bo głowa jéj opadła znowu na brudny wałek jakiś, za poduszkę służący, a powieki, z długiemi rzęsami, zakryły senne źrenice.
Helena przyciskała dłoń do czoła.
— Cicho! cicho! — jęczała, — nie krzyczcie tylko, — moi drodzy! Oj głowa moja... głowa! Takeście mię przelękli! Któż tak nagle i z hałasem wpada do domu! Czyż nigdy nie zdołam wyuczyć was przyzwoitszéj maniery!
Najlżejszéj uwagi nie zwracając, ani na jękliwą mowę matki, ani na obecność w mieszkaniu obcéj kobiéty, dwaj chłopcy, wprost z progu, popychając się i uderzając wzajem łokciami, rzucili się ku szafce, z za popękanych szybek któréj widać było kilka talerzy i garnków. Otworzyli szafkę i ze stukiem przesuwać zaczęli naczynia, szukając czegoś w głębi garnków, za talerzami, na wszystkich pułkach, wszędzie.
— Niéma nic! — zawołał starszy.
— Niéma nic! — z rozpaczliwym ruchem ramion, powtórzył młodszy.
— Otóż to! — zaczął piérwszy, — tak zawsze! człowiek przychodzi od pracy i kruszynki chléba w domu nie znajduje! Ucz się ślusarki, ucz i chyba majstrowe żelazo z głodu gryź!
Młodszy chłopiec obie dłonie zatopił w rozczochranych, tak samo jasnych i złocistych, jak u Klarki, włosach.
— Tak zawsze! — płaczliwie skarżyć się zaczął, — kiedy ojca niema, to i jedzenia niéma! Mama wszystko sama zjé, zjé, albo książek sobie nakupuje, a dla nas figa! Tomaszek Ambrożowéj szczęśliwszy, bo mu matka codzień taki