Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/234

Ta strona została uwierzytelniona.

dzący, Maurycy Lirski, górną połową ciała swego tak się ku mówcy pochylał i tak nieruchomo ku twarzy jego zgorączkowaną swą twarz podnosił, że znać było, iż, oprócz myśli tych, nadziei i obietnic, o których poraz pierwszy dnia tego usłyszał, nic i nikogo w téj chwili widzieć nie był w stanie, że, wywołane przez nie, ciekawości, marzenia i pożądania pochłonęły wszystkie inne uczucia, którychby w otoczeniu, śród jakiego znalazł się, w innéj chwili doświadczyć musiał. Naprzeciw Kępy, przed ogniem, płonącym w piecyku, siedział na ziemi siwobrody, łysy starzec, w żebraczém odzieniu, a naglądając gotującéj się i prażącéj w garnkach strawy, uśmiechał się chytrze pod bujnym siwym wąsem i, od czasu do czasu, mięszał się do rozmowy. Z drugiéj strony piecyka wysuwała się, pod światło ognia, włosami zarzucona twarz i nagie ramiona Antki. Tomek wyciągał bose swe nogi. Damek i Miś, pobrzękując miedziakami, ze stłumionym chichotem szczypali Antkę, targali bujne jéj włosy, i szeptali jéj coś do ucha. U ściany zaś, przeciwległéj oknu, ramieniem wsparty o pozytywek ze sterczącą korbą, leżał pajac, na którego ubranie płomię wywoływało grę barw i blasków, a obok którego, z głową na pierś jego opuszczoną, mała dziewczynka, za małpeczkę przebrana, usypiała głęboko, z uśmiechem na ślicznych ustach i niedojedzonym karmelkiem w ręku. Pajac, zarówno jak siedzący na pieńku młodzieniec, z białą twarzą i w zgrabnym paltocie, wlepiał wzrok w przemawiającego ze skrzyni Kępę, tylko, że w oczach jego, czarnych jak otchłanie, pojętnych, zadumanych, niby zwiastuny bliskich pożarów, przelatywały błyskawice namiętne i groźne. Zresztą, w kątach, do których nie dochodziło światło ognia, spostrzegać się jeszcze dawały mętne zarysy kilku