Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/273

Ta strona została uwierzytelniona.

tam nieobecnymi, tym razem przecież tak mu było pilno zaczerpnąć w pierś nieco pociechy i nadziei, a Kępę do działania przynaglić, że, ku zrujnowanemu gmachowi, dążył dość późnym nawet wieczorem. Gdy wszedł w zaułek i zbliżył się do handlu Chaima, ogarniać go począł niepokój pewien. Skrzepiał się jednak na duchu tém, że noc była księżycowa, widna a pośród warstwy śniegu, spadłéj dnia tego, każdy najdrobniejszy przedmiot zdala już wybornie dojrzeć i rozpoznać było można. Odważnie też i krokiem pewnym zstąpił z kilku wschodków, do podziemia wiodących, i wszedł na wązki, krótki korytarzyk, w którego głębi znajdowały się niziutkie drzwiczki, do izdebki Kępy wiodące. Nagle przystanął. O ucho jego obiły się szmery jakieś, które dla tego może zwróciły jego uwagę, iż we wnętrzu swém uczuwał wciąż lekkie, lecz ostrożność budzące, drżenie trwogi. Po chwili jednak uspokoił się zupełnie. Wyraźnie rozeznał, iż szmery zasłyszane były niczém inném, tylko sapaniem i chrapaniem dwóch, trzech a może i większéj ilości uśpionych osób. W mgnieniu oka niepokój jego zastąpionym został przez ciekawość.
— Jak Boga kocham! — szepnął do siebie! — gdzieś tu, w téj ruderze, jest jakiś sypialny pokój... ciekawym bardzo: czyj!...
W korytarzyku, wieczora tego, ciemno nie było. Rozwidniała go struga księżycowego światła, spływająca z góry, przez długą ukośną szczelinę, pośród któréj rozeznać można było osrebrzone wschodki, na górne piętro rudery wiodące. Cicho, ostróżnie, na palcach nóg, Moryś począł na wschodki te wstępować. Im daléj szedł, tém wyraźniéj senne oddechy ludzkie świadczyły mu, że kędyś, na górze, znajdowało się kilka osób, w głębokim śnie pogrążonych. U szczytu