Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/341

Ta strona została uwierzytelniona.

Zarazem uczynił ruch, ku wiszącéj u bocznéj ściany gabinetu, taśmie od dzwonka. Lecz ruch ten jego dostrzegłszy, szczególny ów gość nocny pochylił się nieco i jednym sprężystym skokiem drogę mu zagrodził. W téjże chwili, błyskawicznym ruchem z kieszeni wydobyty, w ręku jego błysnął niewielki, ale jak stal najczystsza połyskujący, nóż. Tarżyc nie drgnął, cień trwogi nie odmalował się na twarzy jego, która ani zbladła, ani wyrazu pogardliwéj nieco wyniosłości nie utraciła. Cofnął się tylko ku biórku, skrzyżował ramiona i przenikliwie a niewzruszenie patrzał w twarz złoczyńcy. Lecz i ten także powiek nie spuszczał. Podniósł owszem głowę, oczy mu zagorzały płomieniem ciemnéj, ponuréj dumy, a na ustach zawisł znowu, wpół boleśny, wpół nienawistny uśmiech. Tak przez sekund kilkanaście stali naprzeciw siebie milczący obaj, śmieli i różną, lecz jednako niezgiętą, dumą wyniośli, a pomimo przepaści niepodobieństw, która ich dzieliła, dziwnie, dziwnie do siebie podobni...
W tém, w przyległéj sali dały się słyszeć pośpieszne i tłumne kroki. Na odgłos ich dopiéro zmąciło się i z twarzy Tarżyca spłynęło spójrzenie złoczyńcy. Jak wprzódy, machinalnie i instynktowo raczéj, niż z chwilowego choćby namysłu, rzucił się ku drzwiom. Tu jednak powstrzymał go mur piersi i łańcuch ramion ludzkich. Pomiędzy policyantami, którzy z jeńcem swym gromadnie wtłoczyli się do gabinetu, lękliwie jeszcze nieco, lecz więcéj już tryumfalnie, wszedł Moryś Lirski. Złoczyńca, gdy go pochwycono, nie stawił najlżejszego oporu, tylko zwrócił twarz w stronę otwartego okna i donośnym głosem zawołał:
— Zmykajcie szczury!