Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom I.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
— 83 —

— Cóż się pani tak patrzy, jakbyś mnie pani nie poznała? — wymówił nareszcie także z gniewam. — Chcesz pani, to pani bierz, a nie, to pójdę do kogo innego, nie mam czasu.
Nie myślał nawet mówić tego, a tak, samo się powiedziało znienacka.
Stara odzyskała zimną krew, a stanowczy ton gościa widocznie dodał jej odwagi.
— Ale co pana tak przypiliło... co to jest? — zapytała patrząc na fant.
— Srebrna papierośnica: przecież mówiłem zeszłym razem.
Wyciągnęła rękę.
— Lecz coś pan taki blady? O! i ręce drżą panu! kąpałeś się pan, czy co?
— Gorączka — odparł krótko. — Mimowoli można zblednąć, gdy niema co jeść — dodał, ledwie wymawiając wyrazy. Siły znów go opuszczały. Ale odpowiedź wydała się prawdopodobną; stara wzięła fant.
— Co to takiego? — zapytała, jeszcze raz uważnie mierząc Raskolnikowa i ważąc fant w ręku.
— Przedmiot... papierośnica... srebrna... niech pani obejrzy.
— Jakoś mi się nie zdaje, może i nie srebrna?... A to zawinął.
Starając się rozwinąć sznurek i odwróciwszy się do okna, do światła (wszystkie okna były zamknięte, pomimo zaduchu), na kilka sekund opuściła go i stanęła doń tyłem. On rozpiął palto i uwolnił topór z pętli, ale jeszcze nie wyjął zupełnie, lecz podtrzymał go tylko ręką pod ubraniem. Ręce miał bardzo słabe; sam czuł, jak mu co chwila drętwiały i cierpły.
Bał, się, żeby nie upuścić toporu... gdy wtem, jakgdyby zakręciło mu się w głowie.
— Ale kto tu poradzi! — z gniewem zawołała stara i usiłowała się doń odwrócić.
Nie było ani chwili do stracenia. Wyjął topór zupełnie, chwycił go w obie ręce, ledwie czując siebie, i prawie bez wysiłku, prawie machinalnie, podniósł go do góry i spuścił z impetem na głowę lichwiarki. Dotąd sił prawie nie miał, ale gdy raz uderzył toporem, już go siły nie odstąpiły.
Stara, jak zawsze, była z gołą głową. Jej jasne z siwi-