Strona:PL Fiodor Dostojewski - Zbrodnia i kara tom II.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

niałomyślniejszy człowiek, z olbrzymiemi stosunkami i z majątkiem, były przyjaciel jej pierwszego męża, przyjmowany w domu jej ojca i który przyrzekł użyć wszystkich środków, ażeby wyrobić jej znaczną emeryturę. Dodajmy, że jeśli pani Katarzyna chwailła się cudzemi stosunkami i majątkiem, to robiła to bez najmniejszego wyrachowania, bez widoków osobistych, tak tylko z wezbranego serca, z samej tylko przyjemności wychwalania i przeceniania wielkości chwalonego. Za Łużynem i widocznie „biorąc z niego przykład“, nie zjawił się i ten przebiegły łotr Lebieziatnikow. Co ten już sobie myśli! Zaproszono go tylko z łaski i to dlatego, że mieszka w jednym pokoju z panem Łużynem i zna się z nim, więc nie wypadało jakoś nie zaprosić“. Nie zjawiła się także i pewna otyła jejmość ze swą „przejrzałą córą“, które chociaż mieszkały zaledwie od trzech tygodni w numerach pani Lippewechsel, ale już kilka razy skarżyły się na hałas i krzyki w pokoju Marmeladowych, zwłaszcza, kiedy nieboszczyk powracał do domu pijany, o czem, naturalnie, dowiedziała się już pani Katarzyna właśnie przez panią Lippewechsel, kiedy ta, kłócąc się z nią, i grożąc, że wypędzi całą rodzinę, darła się na całe gardło, że oni zakłócają spokój „porządnym lokatorom, których pięty nie warci“. Pani Katarzyna umyślnie postanowiła zaprosić tę damę i jej córkę, których jakoby „pięty nie była warta“, zwłaszcza, że dotychczas przy wypadkach spotkania, tamta odwracała się z dumą, więc niech się dowie, że tu „szlachetniej myślą i czują, i zapraszają, nie pomnąc krzywdy“ i żeby widziały, iż ona nie w takiej doli żyła wiecznie. O tem koniecznie było postanowionem oznajmić im przy stole, zarówno jak i o gubernatorstwie nieboszczyka tatusia, a zarazem ubocznie wtrącić, że nie było potrzeby odwracać się przy spotkaniach i że było to nadzwyczaj głupio. Nie przyszedł także tłusty podpułkownik (w istocie dymisjonowany sztabs kapitan), ale okazało się, że jest „bez tylnych nóg“ jeszcze od wczorajszego rana. Jednem słowem, zjawili się tylko: polaczek, potem jakiś marny kanceliścina, milczący, w zatłuszczonym fraku, cały w krostach i obrzydliwie śmierdzący; następnie jakiś głuchy i prawie ślepy staruszek, który ongiś służył gdzieś na poczcie i którego ktoś od niepamiętnych czasów i niewiadomo dlaczego utrzymywał u pani Lippewechsel. Zjawił się także pewien dymisjo-