Strona:PL François Coppée - Powój.djvu/7

Ta strona została uwierzytelniona.

Utkwiłem ten miecz w ziemi, klnąc się uroczyście,
Że jeżeli żelazo puści bujne liście
I zakwitnie szablica nim przyjdzie poranek,
Uwierzę, że Bóg nie chce zguby chrześcianek,
I przysięgam na Hussa, pojmanego zdradnie,
Że żadnej z białych mniszek włos z głowy nie spadnie.“
To rzekłszy, Prokop poszedł spocząć pod namiotem.
Przyszła noc, w pysznym płaszczu z lazurów ze złotem;
Cudna noc księżycowa, ciepła i pogodna,
Ugwiażdżona wspaniale, cicha i łagodna.
Dym z ognisk obozowych wznosił się ku górze,
A śpiew dwudziestu mniszek nieustawał w chórze.
Z oddali było słychać wartowników hasła...
Przeszła noc — i już gwiazda ostatnia zagasła,
A natomiast jutrzenka rzuciła z za góry,
Na hełmy wojowników snop krwawej purpury,
Igrając na błyszczących puklerzach ze stali,
Na dźwięk trąby rycerze ze snu się zrywali,
Kładli na konie siodła...
Prokop uzbrojony
Poszedł ujrzeć swój brzeszczot na wale zatkniony
I zobaczyć czy na nim liść i kwiat nie rośnie?
W kościele śpiew zakonnic brzmiał ciągle rozgłośnie.
Ciężki miecz sterczał w ziemi — ostry i błyszczący
W blaskach świeżej jutrzenki krwawym blaskiem lśniący,
Lecz nie puścił korzeni... nie wdział z liści stroju...
Tylko w nocy przypełznął słaby pęd powoju
I znalazłszy na wale szablicę zatknioną,
Oplątał ją swą nitką słabą i zieloną,
I z twardej rękojeści zwiesił blade kwiaty,
Miluchne, jakby oczu dziecięcych bławaty...
Zwilżone ranną rosą, jak łzami srebrnemi...
Prokop się zastanowił nad słowy swojemi.
Dziwną trwogą go przejął ten kwiatek niewinny,
Więc krzyknął:
Hej! pachołki, przynieść mi miecz inny...
Na koń! zwijać namioty... W drogę!
Wódz ponury,
Krwiożerczy tłum żołdactwa uprowadzał w góry.
Poszli jezdni i piesi... Klasztoru nie tknięto,
I zniknęli w oddali.
Kwiat ocalił świętą.