Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/228

Ta strona została przepisana.

go, mniejsza o to, trzeba, abyś się stąd natychmiast oddalił, abyś się z nim nie spotkał. Pojedziemy krążyć po lądach i wodach. Świat przestronny... za lat kilka wrócimy, Tomy. Tymczasem dyabli go porwą. Chodź, Tomy, jedźmy.
Powstał i Islington także.
— Bill — rzekł, chwytając go za ręce, w ten sam sposób dziecinny i krnąbrny, jak dawniéj — z szalonym czy z przytomnym, tu czy gdzieindziéj, widziéć się z nim muszę, odnajdę go. Każdy dolar, który posiadam, do niego należy, każdy wydany zwróconym mu być winien. Młody jestem, silny, do pracy uzdolniony! Bill, o! Bill! dopomóż mi wyjść z tego okropnego położenia.
Bill brwi zmarszczył, nie chciał zdradzić zadowolenia.
— Wiem, wiem! Piękne frazesy... szaleństwo... głupstwo! Bądź zdrów!
Miał wyjść i kapelusz wcisnął już był na czoło, wtém przed szklanemi, na galeryę wiodącemi drzwiami, zatrzymał się nagle — jakby skamieniał.
— Na Boga żywego! Kto to?
Islington wychylił się przez okno. Rąbek białéj sukni znikał za werendą.
— Miss Masterman! Co ci się stało, stary?
Bill blady, bez tchu, pognębiony padł na krzesło.
— Nic — zcicha odrzekł — nic. Czy nie masz czasem pod ręką „whiskey“?
— Kto to... ta... miss Masterman — pytał, wychyliwszy do dna podany przez Islingtona kieliszek.
— Miss Masterman jest córką Mr. Mastermana, a właściwie, jak sądzę, przybraną córką.
— Ale prawdziwe, prawdziwe jéj nazwisko?
— Nic nie wiem — odrzekł Islington.
Pytania te zaczynały go gniewać.
— Nie wiesz bo...
Tu Yuba Bill urwał nagle, powstał, drzwi zamknął, późniéj okno, zbliżył się do Islingtona, odszedł, a potém siadając na dawném miejscu i napróżno siląc się na uśmiech, rzekł:
— Wiesz przecie, żem był żonaty?
— Nie wiedziałem o tém — odrzekł Islington.
— Fakt, Tomy, fakt.
Islington czując, że mu coś powiedziéć wypada, spytał:
— Z kimże byłeś żonaty?
— W tém właśnie sęk — przez zaciśnięte zęby Yuba Bill mówił — Z kim? Łatwo to powiedziéć! Z kim? Nie wiem. Z dya-