Strona:PL Francis Bret Harte Nowelle.pdf/90

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz rano Mliss zjawiła się w szkole. Twarz jéj była umyta a gęste kędziory nosiły ślady walki z grzebieniem, walki okupionéj obustronnemi stratami. W oczach jéj połyskiwała zwykła im dzikość, lecz cała osoba dziewczęcia wyglądała poskromioną, niby w karby ujętą. Biedaczkę czekał cały szereg ofiar przeróżnych i prób, śród których wzrosło tylko jéj przywiązanie do nauczyciela. Chociaż posłuszna jego skinieniu, za lada przekorą lub urojoném lekceważeniem wpadała w paroksyzmy pasyi i strasznego rozżalenia. Nie lepiéj było nauczycielowi. Zdania mieszkańców osady podzieliły się. Jedni przemyśliwali nad wycofaniem swych dzieci ze szkoły, gdzie im tak niedobrane groziło towarzystwo, drudzy wzięli stronę nauczyciela. Z niesłychaną, a która mu się późniéj, gdy myślał o niéj, dziwną wydała, wytrwałością, zdołał on pomału zwyciężyć te niechęci i oderwać Mliss od wpływów jéj smutnéj i opuszczonéj przeszłości. Pomny na niefortunne próby religijnego wychowania MacSnagleya, unikał starannie tego wszystkiego, co zachwiać mogło słabą dziecka wiarę. Lecz jeśli czytając, spotkała przypadkiem te czarodziejskie słowa, które grzesznych i upadłych dźwigają wyżéj, jeśli spotykając się z wiarą, któréj symbolem było cierpienie, łzawiły się jéj oczy, nie psuł dobroczynnego wrażenia suchą moralną nauką. Niektórzy z osadników szli o zakład, że dziewczyna bądź-co-bądź nie zdoła podledz prawom cywilizacyi, i nieraz uścisk grubéj dłoni lub żart niewczesny którego z niedowiarków wywoływał na twarz nauczyciela rumieniec osobistéj niby obrazy.
Trzy miesiące minęło od pierwszego ich spotkania. Późno wieczorem nauczyciel przygotowywał jak zwykle w izbie szkolnéj kaligrafię, gdy znów usłyszał pukanie do drzwi. Po chwili stanęła Mliss przed nim. Była umytą i czystą tak, że z dawnego napoły dzikiego dziewczęcia zostały tylko czarne, gęste włosy i czarne, błyszczące oczy.
— Czy pan bardzo zajęty? — spytała jak zwykle śmiało. — Nie? więc chodź ze mną prędzéj.
Poszedł za nią. Ciemno było na dworze. Wchodząc do miasta, spytał ją, dokąd idą?
— Szukać mego ojca — odrzekła krótko.
Po raz to pierwszy słyszał w ustach jéj tę nazwę „ojciec!“ Zwykle mawiała „stary“ lub lakonicznie „ten tam Smith“. Po raz to pierwszy zresztą wspomniała o nim, a nauczyciel wiedział dobrze, że od trzech miesięcy unikała wszelkiego ze swym rodzicem spotkania. Nie pytając daléj, uderzony niezwykłym dźwiękiem jéj głosu, szedł za nią przez wszystkie zaułki i zakąty osady, wstępując do każdéj gospody, winiarni, do każdego szynku. Po przez