Strona:PL Friedrich Schiller - Zbójcy.djvu/143

Ta strona została przepisana.

takim, za jakiego cię zawsze miałem... Racman! nie mogą się go doczekać, uważają za straconego... Sądzę, że jego czarna godzina już uderza. Cóż to? ani ci rumieniec na twarzy, wtenczas gdy dzwon bije do wolności? Nie masz tyle odwagi, żeby śmiałe słowo zrozumieć?
Racman. Ha szatanie! gdzie ty wikłasz duszę moją?
Szpigelberg. Przecie haczyk zaczepił. Dobrze, chodź więc za mną. Zauważyłem, gdzie się skręcił. Chodź! Dwa pistolety rzadko chybiają — a tak będziemy pierwsi, co wilczka zdusimy. Chce go prowadzić.
Szwajcer dobywając noża. Ha! hultaju, przypominasz mi lasy czeskie. Czyś nie ty, piecuchu, chciał zmykać pierwszy, gdy wołano, że nieprzyjaciel idzie? na duszę, już wtenczas przysiągłem... Przepadaj, morderco podstępny! Przebija go nożem.
Rozbójnicy w poruszeniu. Zabójstwo, zabójstwo! Szwajcer, Szpigelberg! Rozdzielcie ich...
Szwajcer rzucając nóż swój na trupa. Tam — zdychaj!... Spokojnie, kamraci — niech was ta nędzota nie porusza. Hultaj, zawsze czyhał na kapitana i ani jednej blizny na całej skórze nie ma. Jeszcze raz, bądźcie spokojni! Ha, psie! z tyłu chcesz ludzi haniebnie zabijać? ludzi z tyłu... Toż dlatego gorący pot pyski nam oblewał, żebyśmy jak nędzniki ginęli? Ha, hul-