Strona:PL Gąsiorowski Wacław - Królobójcy.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

wewnętrzny państwa. Mało mu było ciągłych walk na Kaukazie, mało krwi, mało mordów polskich i litewskich.
Ludność Rosji drżała ze zgrozy i przerażenia, ani ważąc się na słowo protestu, bo tam, gdzie jeden wyraz starczył, aby być wziętym na „wieczne“ czasy (urzędowy współczesny termin) na prostego żołnierza, gdzie za guzik oberwany u munduru lub za niedozwoloną formę zarostu winny brał setki pałek i knutów, gdzie syn był zaprawianym za młodu, aby umiał denuncjować ojca, gdzie judaszostwo było w obliczu cara jedynym dowodem wierności, tam nie czas było na spiski, tam musiała rozpacz doprowadzić tysiące do zlania się w komunę, w żywioł zniszczenia.
Mikołaj ani myślał zastanawiać się nad przyszłością, ani myślał mierzyć okiem przepaści, którą rył między tronem rosyjskim i ludem. Nieokrzesanemu monarsze, płytkiemu samowładcy starczyło, że pół Rosji umundurował, ogolił pod jeden strychulec i batem do jednej cerkwi zapędził — po nim zaś mógł być i potop.
Stąd nietylko rok 1830, rok tak krytyczny dla Europy, ale i rok 1848 nie znalazł echa w państwie rosyjskiem. Wprawdzie policji rosyjskiej udało się i w roku 1830 wpaść na propagandę rewolucyjną Jastrzembskiego, a w roku 1849 pochwycić nici tak zwanego „spisku“ Pietraszewców, wprawdzie obydwa procesy wypełniły żywymi ludźmi wymierającą katorgę dekabrystów, ale te procesy były może tylko świadectwem, że myśl w piersi ludu rosyjskiego żyje, że pracuje, snuje wróżby o przebudzeniu, ale jeszcze roi tylko. Ale i te procesy, szumnie do miana politycznych zamachów podniesione, nic nadto nie ujawniły.