Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/100

Ta strona została przepisana.

wątkiem tej samej cichej namiętności. A potém wicehrabia jednego pięknego poranku zabrał go z sobą. O czem też rozmawiali, podczas gdy siedział przy marmurowym kominku, pośród wazonów z kwiatami i zegarów à la Pompadour?.. Ona była w Tostes. On był teraz tam... w Paryryżu!.. Jak-że wyglądał ten Paryż? Co za nazwa czarowna! Powtarzała ją półgłosem, dla własnej przyjemności; dźwięczała jej w uszach jak dzwon katedralny, migotała jej przed oczyma nawet na słoikach pomady.
W nocy, kiedy handlarze ryb przejeżdżali w swoich wózkach pod jej oknami śpiewając Marjolanę, budziła się ze snu, a słuchając turkotu okutych żelazem kół, który przytłumiał się gdy zjeżdżano z bitego gościńca, mówiła sama do siebie: — Jutro tam będę!
I myślą w ślad za nim dążyła, przez góry i doliny, przez wsie i miasta, przy migotliwem świetle gwiazd na niebie błyszczących, a zawsze u niepewnego celu tej urojonej wędrówki znajdowało się jakieś niewyraźne miejsce, gdzie, kończyło się jej marzenie.
Kupiła sobie plan Paryża i wodząc palcem po karcie, odbywała wycieczki po stolicy. Szła na