Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/454

Ta strona została przepisana.

On szedł dalej nie oglądając się. Ona dążyła za nim aż do hotelu; on wstępował na schody, otwierał drzwi, wchodził.... Co za uścisk!
Potem powitania, pocałunki, bez przerwy po sobie następowały. Opowiadano sobie całotygodniowe zmartwienia, przeczucia, obawy o listy; lecz teraz wszystko było zapomnianem, i wpatrywali się w siebie wzajemnie ze śmiechem lubieżnym, najtkliwsze nazwy sobie nadając.
Stało tu obszerne łoże w kształcie łódki. Firanki z czerwonej lewantyny idące od samego sufitu rozpierały się na wywiniętych poręczach; — i trudno było wyobrazić sobie coś powabniejszego niż ciemnowłosa jej głowa i biała płeć odbijająca na tem tle purpurowem, kiedy ruchem pełnym wstydliwości zasłaniała sobie twarz rękami, podniósłszy w górę pięknie utoczone ramiona. Ciepłe to schronienie, wysłane miękkim kobiercem, pełne ładnych drobnostek i spokojnego światła, zdawało się stworzonem do poufnych zwierzeń namiętności. Strzały u firanek, mosiężne patery i duże gaiki u wilków, błyszczały skoro tylko słońce zaświeciło. Na kominku, pomiędzy kandelabrami, leżały dwie wielkie różowe muszle, z tych co przyłożone do ucha wydają odgłos podobny do morskiego szumu.