Strona:PL G Flaubert Pani Bovary.djvu/574

Ta strona została przepisana.

chomi jak trup, którego pilnowali, a który także spać się zdawał.
Karol wszedłszy, nie obudził ich. Było to po raz ostatni. Przychodził ją pożegnać.
Aromatyczne zioła dymiły jeszcze, i kłęby niebieskawej pary łączyły się przy oknie z mgłą z zewnątrz wchodzącą. Kilka gwiazd świeciło na niebie, i noc była dosyć ciepła.
Wosk z gromnic spadał dużemi kroplami na prześcieradła. Karol wpatrywał się w nie, nużąc wzrok blaskiem ich żółtego płomienia.
Zagięcia morowe drgały na atłasowej sukni, białej jak promień księżyca. Zmarła nikła pod nią, i Karolowi zdawało się że, wylewając się na zewnątrz, jednoczyła się niewyraźnie z otaczającemi ją przedmiotami, z nocą, z wiatrem który powiewał, z wilgotnemi woniami, które się w powietrzu unosiły.
To znowu, widział ją w ogródku w Tostes, na ławeczce pod cierniowym płotem, lub na ulicach Rouenu, lub na progu domu, w podwórzu folwarku Bertaux. Słyszał wesołe śmiechy drużbów tańczących pod jabłoniami, pokój przejęty był wonią jej włosów, a suknia jej szeleściła pod je-