Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/120

Ta strona została przepisana.

ważając z przyjemnością przyszłe ich męki, przypominał doznawane od nich nieprzyjemności w Sikka, pobudzając się do coraz.nowych złorzeczeń przeciwko tym ludziom.
— Ach zdrajcy, nędznicy, niegodni, przeklęci, oni mi uchybiali, mnie, suffetowi... Wypominali swoje zasługi, cenę krwi swojej... Ach krew... ta krew barbarzyńców!.. i mówiąc sam do siebie powtarzał: — Wszyscy zginąć muszą, ani jeden nie ujdzie mej zemsty. Możeby wypadało popędzić ich z triumfem do Kartaginy. Lecz nie mam z sobą dość łańcuchów...
— Pisz: — „Przyślijcie mi“... — lecz jakaż ich liczba? Niech pytają Mothumbala... nie, nie... bez litości niechaj zbiorą w kosze poobcinane ich ręce.
Nagle dzikie jakieś odgłosy zagłuszyły mowę Hannona, zadźwięczały ustawione półmiski, i rozległ się straszny ryk słoni, jak gdyby bitwa się rozpoczynała.
Wielki zgiełk zapełnił miasto.
Tu trzeba przytoczyć, iż Kartagińczycy po otrzymanem zwycięstwie nie ścigali wcale barbarzyńców, ale roztasowali się spokojnie pod murami Utyki wraz ze swoją służbą i bagażami; a cały orszak satrapów najspokojniej zabawiał się pod bogatemi namiotami, gdy tymczasem na płaszczyźnie z obozu jurgieltników pozostały tylko ruiny.
Spendius zaś odzyskał odwagę. Wysłał Zarxasa do Mathona a sam przebiegał lasy, zwołując żołnierzy, których straty nie były znaczne, rozbudzał w nich wstyd za przegraną bez walki bitwę i zdołał nareszcie zebrać dość znaczny zastęp. Napotkali też zgubioną w pochodzie przez Kartagińczyków kufę oleju skalnego. A wtedy przyszedł pomysł Spendiusowi spędzić z pobliskich folwarków znaczną ilość wieprzy,