Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/129

Ta strona została przepisana.

— Jestże dość silny?
— Tak, panie, i nieustraszony; nie lęka się wężów ani grzmotów, ni żadnych strachów. Biega bosemi nogami po nad przepaścią jak pasterz.
— O mów mi o nim, mów!
— Wymyśla zasadzki na dzikie zwierzęta. Podczas tamtego księżyca, czy uwierzysz panie, że schwytał orła, w tej walce krew dziecka i ptaka pryskała razem w wielkich kroplach jak rozrzucone róże. Drapieżne zwierzę uderzało skrzydłami z całą gwałtownością, lecz chłopiec przycisnął je do swej piersi, a kiedy widział konającego w swych uściskach ptaka, śmiał się donośnie głosem dumnym i dźwięcznym jak dźwięk żelaza.
Hamilkar spuścił głowę olśniony temi przepowiedniami wielkości.
— Lecz, — ciągnął starzec — od jakiegoś czasu dziwna niespokojność go ogarnia, goni wzrokiem rozpięte żagle płynących po morzu okrętów, posmutniał, odtrąca pokarm, pyta o bogów i żąda poznać Kartaginę.
— O nie, nie jeszcze! wykrzyknął suffet.
Stary niewolnik zdawał się pojmować niebezpieczeństwo, które trwożyło Hamilkara, jednakże mówił: — Jakże go utrzymać? Muszę dziecinę łudzić obietnicami. Dzisiaj do Kartaginy przybyłem jedynie dla kupienia mu puginału z srebrną rękojeścią wysadzaną perłami.
Potem opowiadał, że spostrzegłszy suffeta na tarasie, przedstawił się strażnikom portu za jednę ze służebnic Salammbo, aby się mógł dostać do niego.
Hamilkar zadumał się czas jakiś, nakoniec rzekł: — Jutro staw się w Megarze po zachodzie słońca po za fabrykami purpury i daj znak naśladujący krzyk szakala. Jeżeli mnie nie ujrzysz, to pierwszego dnia