Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/20

Ta strona została przepisana.

— Mów, — rzekł mu Matho.
A więc ten gaduła powiedział: „Bogowie z tobą, darzą cię bogactwem. A kiedy zaślubiny?”
— Jakie zaślubiny?
— Twoje, — dodał Galijczyk, gdyż u nas, kiedy niewiasta podaje napój żołnierzowi, to znak, że go wybiera za małżonka.
Nie skończył, bo w tejże chwili Nar-Havas, rycząc, oderwał dziryt od swej przepaski i, wspierając się prawą nogą na krawędzi stołu, wymierzył go przeciw Mathonowi.
Dziryt świsnął między puharami i, przeszywając ramię Libijczyka, przybił go do obrusa tak mocno, że aż rękojeść zadrżała w powietrzu. Matho wyrwał strzałę natychmiast, lecz ponieważ był bez broni, pochwycił obydwiema rękami stół obładowany i rzucił na Nar-Havasa uchodzącego pośród rozstępującego się tłumu.
Żołnierze i Numidyjczycy byli tak ściśnięci, że im niepodobna było wydobyć mieczy. Matho postępował rozdzielając razy ponad swą głową. Kiedy zaś podniósł wzrok, napróżno już upatrywał Nar-Havasa, bo ten ziknął. Salambo także się oddaliła. Wtedy zwracając się ku pałacowi, młody żołnierz dojrzał zamykające się w górze drzwi z czarnym krzyżem. Rzucił się więc tam i wkrótce widziano go przebiegającego galerję aż do owych czerwonych drzwi, które pchnął całem ciałem. Zadyszany oparł się o mur, żeby nie upaść.
Za nim postępował jakiś człowiek, w którym wojownik przy ciemności panującej — gdyż światła od biesiady zasłaniał bok pałacu — zaledwo rozpoznał Spendjusa. — Idź precz odemnie! — zawołał na niego. Ale niewolnik zamiast odpowiedzi rozdarł zębami swoję tunikę i klęknąwszy przy Mathonie, ujął delikatnie jego ramię, opatrując mu ranę po ciemku.