Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/299

Ta strona została przepisana.

tą naprzód. W twarzy miał wyryte niewypowiedziane cierpienie; łkania, które chciał przytłumić, wyrywały mu się gwałtem. Widać było, że pragnął zaczePić swego pana i wołać do niego „łaski”, nakoniec ośmielił się dotknąć końcem palca szat Hamilkara...
— Panie, czyliż go chcesz?... — Nie miał siły dokończyć, a Hamilkar stanął zdumiony tą boleścią.
Jemu nigdy na myśl nie przyszło jakiekolwiek Porównanie siebie z taką istotą. Jakaż bo ogromna przestrzeń ich dzieliła, czyż podobna było przypuszczać Coś wspólnego między niemi? Suffetowi wydało się to obrazą jego majestatu... targnięciem na przywileje. Odpowiedział tylko spojrzeniem chłodniejszem i twardszem od żelaza katowskiego. Niewolnik, omdlewając upadł w proch u jego stóp, a władca dumnie postąpił dalej przez powalonego.
Trzech ludzi czarno ubranych oczekiwało w wielkiej sali; ujrzawszy ich suffet, rozdarł gwałtownie swą szatę i rzucił się na posadzkę, wywołując żałosne jęki.
— Ach, mój mały, biedny Hannibal, mój syn, moja pociecha, nadzieja, życie moje! Zabijcie mnie raczej, unieście; o biada mi, biada! — Szarpał się po twarzy paznokciami, wyrywał włosy, wił się, niby płaczki pogrzebowe. — Uprowadźcie go więc już, bo zawiele cierpię, spieszcie się lub odbierzcie życie z nim razem!..
Służebnicy Molocha dziwili się, że wielki Hamilar miał tak niemęskie serce... Byli tem prawie wzruszeni, lecz nagle dał się słyszeć odgłos bosych stóp, połączony z oddechem urywanym, podobnym do odechu dzikiego, biegnącego zwierzęcia, i na schodch trzeciej galerji pomiędzy filarami z kości słoniowej ukazał się człowiek siny, straszny, z wyciągniętemi rękami, wołający: