Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/320

Ta strona została przepisana.

oburzał się na to, szedł zobaczyć drugich i sam nie wracał więcej. Zaczęli piec ciało w kawałkach na węglach z drewnianych rękojeści, poczem przyprawiano je prochem i wybierano sobie co lepsze. Kiedy już nie było nic z trzech trupów, oczy wszystkich zwróciły się na dolinę, upatrując więcej takich.
Ale czyż nie posiadano około dwudziestu kartagińskich jeńców zabranych w ostatniej potyczce, których od tej chwili nikt więcej nie zauważył? — Znikli bez śladu — byłaż to zemsta? Jednakże trzeba było żyć, a kiedy już raz sprobowano tego pokarmu, zaczęto bez wahania wyduszać wszystkich roznosicieli wody, stajennych i służących. Zabijano ich codzień, Niektórzy jedli dużo, odzyskiwali siły i nie byli tak smutni.
Lecz wkrótce i tego źródła zaczęło brakować. Wtedy zwrócono się do rannych i chorych. Ponieważ nie mogli być uleczeni, zatem — mówiono — lepiej uwolnić ich od cierpień. To też, jak tylko jaki człowiek zachwiał się na nogach, wszyscy wołali, że z niego nic nie będzie i że powinien być użytym dla dobra drugich. Aby przyspieszyć śmierć ofiar, uciekano się do podstępów. Nieraz konający, chcąc dowieść swej siły, wyciągali ręce, starali się podnieść, roześmiać. Zemdleni trzeźwili się za dotknięciem wyszczerbionego żelaza, które odcinało im członki. Mordowano nawet przez dzikość bez potrzeby, dla nasycenia jedynie swego okrucieństwa.
Mgła ciężka i gorąca, jaka zwykła bywać w tamtych strefach przy końcu zimy, dnia czternastego spadła na armję. Ta zmiana temperatury sprowadziła liczne śmierci, rozład ciał rozpoczął się straszliwie prędko; w gorącej wilgoci, jaka panowała pomiędzy skalistemi ścianami, dżdże, padając na trupy, utworzyły z nich na całej dolinie rodzaj zgnilizny. Białawe wy-