Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/38

Ta strona została przepisana.

Matho podniósł na niego strwożone oczy.
— Słuchaj — rzekł przytłumionym głosem, kładąc palce na ustach — to jakaś kara Bogów, ta córka Hamilkara, wciąż mnie prześladuje. Ja jej się lękam Spendiusie, — i przytulał się do piersi niewolnika, jak dziecię postraszone widmem. — Radź mi co, ja chory jestem, chcę się uleczyć, próbowałem wszystkiego, lecz może ty znasz Bogów silniejszych, mocniejsze zaklęcia.
— I co ci to potem, — spytał Spendius.
On, uderzając się piersiami po głowie, wołał:
— Abym się mógł pozbyć tego. — I znowu powoli z przerwami mówił niby sam do siebie:
— Ja jestem pewno ofiarą jakiego całopalenia przyrzeczonego przez nią Bogom. Ona mnie trzyma na niewidzialnym łańcuchu. Jeżeli idę, to za nią, gdy się zatrzymam, to na jej rozkaz. Jej oczy mi świecą, jej głos brzmi przedemną, ona mnie otacza, przenika, stała się duszą moją. A przecież pomiędzy nami są jakby bałwany niewidzialne nieprzebytego oceanu. Ona oddalona i niedościgła. Blask jej piękności otacza ją niby obłokiem świetlanym i myślę nieraz, że jej nie widziałem nigdy, że to sen tylko...
Matho płakał w ciemności wśród śpiących Barbarzyńców, a Spendius, patrząc na niego, przypominał sobie młodzieńców, którzy niegdyś ze złotem w ręku zanosili do niego prośby, gdy prowadził przez miasto swoje niewolnice. Litość wzruszyła nim i powiedział:
— Bądź silniejszym panie mój, przywołaj swoją energję i nie błagaj tych Bogów, którzy nie słuchają jęków ludzkich, płaczesz, jak tchórz jaki. Czyż ciebie nie wstyd cierpieć tyle dla jednej kobiety?
— Alboż ja dzieckiem jestem — odrzekł Matho. — Czyliż przypuszczaz, że mnie wzruszają twarze i śpiewy dziewcząt. Wszak mieliśmy ich tyle w Dre-