Strona:PL G Flaubert Salammbo.djvu/65

Ta strona została przepisana.

podobieństwem sprawdzić, wielu było najętych bowiem jurgieltników, i starszyzna została przerażona niesłychaną sumą, jaką wypadło złożyć. Trzeba było sprzedać zapasy silphium i opodatkować miasta handlowe a tymczasem żołnierze niecierpliwili się. Miasto Tunis brało ich stronę, a bogatsi mieszkańcy, obałamuceni jednocześnie wściekłością Hannona i wyrzutami jego kolegi, usiłowali skłonić obywateli mających jakąkolwiek wzajemność z barbarzyńcami, aby poszli jeszcze raz do obozu dla odnowienia tych stosunków i przyjacielskiego porozumienia. Zdawało im się, że to zaufanie złagodzi nieprzyjaciół; po długim namyśle kupcy, urzędnicy, robotnicy fabryk całemi rodzinami udali się do armji.
Żołnierze dozwolili wejść pomiędzy siebie wszystkim, ale przez jedyne przejście tak wąskie, iż zaledwo czterech ludzi mogło obok siebie postępować. Spendius przy przestąpieniu rogatki kazał ich starannie przetrząsać. Matho obok swego przyjaciela przypatrywał się pilnie, czy w tym stanie nie spotka kogo widzianego przy Salammbo. Obóz stał się podobny do miasta gwarnego. Dwa różne żywioły mieszały się w tym tłumie nieustannie. Jedni ubrani w płótno lub wełnę, w czapkach pilśniowych formy szyszki, drudzy okryci w żelaza i z kaskami na głowach. Pośród służących i przechadzających się przekupniów, krążyły kobiety różnych plemion. Między niemi były brunatne jak dojrzałe daktyle, zielonawe jak oliwki, żółte jak pomarańcze. Sprzedane przez majtków, wybrane w zakładach niewolniczych, porwane karawanom, wzięte przy rabunkach miast; takie, które darzono miłością dopóki miały młodość, obdzielano razami, gdy się po starzały i które w końcu umierały po drodze rzucone wraz z niedołężnemi już bydlętami
Tutaj małżonki nomadów powiewały sukniami