Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/122

Ta strona została przepisana.

ludzi przyzwyczajamy! Wyobraziłam sobie, że ten poczciwy Rivonnière stanowił część mego domu, ruchomości, toalety, że mogłam być niedorzeczną, dobrą, złą, szaloną, smutną Ww ego obecności, a on się tém wcale nie wzruszy, jak się nie wzruszają zwierciadła w moim budoarze. Miał w swoim zachwycie spojrzenie jakieś skamieniałe, które sprawiało mi przyjemność i którego brak teraz czuję. Jaką on miał myśl, żeby się przemienić w Otella z jednego dnia na drugi? Kochałam go trochę jako cavaliere servente, ale nie lubię wcale jako bohatera z melodramatu.
— Zapomnij o nim, odrzekłam, nie unieszczęśliwiaj go, jeżeli szczęśliwym uczynić go nie chcesz. Niech sobie czas płynie, kiedy ci celibat nie cięży, a potém z pośród licznych swoich aspirantów, wybierzesz takiego co potrafi natchnąć cię przywiązaniem trwałem.
— Kogóż chcesz ażebym wybrała, kiedy ten fanfaron chce zabić przedmiot mojego wyboru, albo też dać się przezeń zabić? A toż ten wybór musi koniecznie pociągnąć za sobą śmierć jakiegoś człowieka? Czyż to pocieszająca perspektywa?
— Miejmy nadzieję, że ta wściekłość markiza przejdzie, jeżeli już nie przeszła. Była zbyt gwałtowną, ażeby mogła być trwałą.
— Kto wie, czy ten doskonały światowiec nie jest poprostu straszliwym, dzikim? I pomyśleć to, że może nie on jeden ukrywa brutalne namiętności pod powierzchownością anioła! Nie wiem już czemu mam zaufać, doprawdy! Uważałam się zaprze-