Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/128

Ta strona została przepisana.

który latem mieszka na wsi nad brzegami Sekwany. Po ostatniéj stacyi kolei żelaznéj, był jeszcze do przebycia pieszo kawałek drogi, wzdłuż rzeki pod cieniem wierzb. Zbliżywszy się do kępy drzew cokolwiek gęstszéj, która cyplem w wodę wchodziła, ujrzałem kobietę tonącą. Wyratowałem ją, zaniosłem do jakiegoś bardzo biednego domku, pierwszego który napotkałem. Przyjęła mię jakaś wieśniaczka, która zaczęła głośno lamentować poznając swą córkę.
— Ach! nieszczęśliwe dziecko, — mówiła — chciała zginąć! Byłam pewna że tak skończy!
— Ależ ona nie umarła — odrzekłem — zajmijcie się nią. rozgrzejcie prędko, — ja biegnę po lekarza... — Gdzież go tu można znaleźć?
— Tam — odpowiedziała, pokazując mi biały domek naprzeciwko swego, tylko po drugiéj stronie rzeki; — skocz pan do pierwszéj lepszej łódki, to pana przewiozą.
Biegnę do łodzi, nikogo przy nich ani koło nich. Łodzie były przywiązane i zamknięte na kłódkę. Byłem już przemokły. Zrzucam paltot, któryby mi przeszkadzał; przepływam wzdłuż rzeki która nie była tu zbyt szeroka. Przychodzę do lekarza, nie ma go. Proszę, żeby mi wskazano innego. Pokazują mi wioskę po za mną: rzucam się znowu do rzeki. Wracam do domu praczki, bo matka mojéj wyratowanéj była praczką; chciałem wiedzieć, czy był jeszcze czas do przywołania lekarza. Spotykam tam właśnie tego którego szukałem, a którego przyzwano kiedy tamtędy przechodził.