Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/149

Ta strona została przepisana.

syć pięknego stworzenia. Bertrand wszedł ze mną, a ponieważ w takich mieszkaniach nie ma i przedpokoju, musiał czekać na mnie w sieni. Weszłam z powaga; pani Féron, która mi drzwi otworzyła, a była zbyt brzydką, żebym mogła przypuścić w niéj osobę szukaną, zapytałam o panią Pawłową Gilbert. Pytanie to zmieszało ją widocznie, wahała się z odpowiedzią; wtedy Małgorzata ze swoim dzieciakiem na ręku wstała, mówiąc dosyć bezczelnie: Pani Pawłowa Gilbert — to ja. Czém mogę pani służyć?
— Myślałam że znajdę tu ciotkę pana Gilbert, pannę de Nermont — odpowiedziałam.
— Wyszła z Pawłem kwadrans temu.
— Tém goréj, — przyszłam ją zabrać dla zwiedzenia téj części miasta; naznaczyła mi tutaj schadzkę.
— To być może ona tu wróci. Jeżeli pani zechcesz poczekać?
— Chętnie, jeżeli pani na to pozwalasz.
Z całą galanteryą, do któréj zdolną jest praczka, Zaczęła mówić:
— A jakżeż, moja kochaną pani! ale proszę siadać. Féron, weź malca i nakarm go w kuchni. Nie je jeszcze, ani dość czysto ani dość zgrabnie, mój ten droziutki, a pani nie bardzo byłaby zadowoloną, gdyby usłyszała jak on odprawia swój sabat. Zamknij też drzwi, żeby go słychać nie było.
— Ależ to piękne dziecko! — przemówiłam do niéj udając, że podziwiam berbecia, którego wynoszono na wielkie moje zadowolenie. — Ile też ma lat?