Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/217

Ta strona została przepisana.

kiza. Winna mu była swoje starania — mówiła — aż do ostatniéj godziny. Troskliwość ta nie mogła jéj skompromitować. Przyjaciele i krewni otaczający wówczać rannego, znali wszyscy czystość jéj przyjaźni dla niego i nie mogli uważać za rzecz dziwną, że na ich usługi poświęca swą czynność, przytomność umysłu, uznaną zręczność w pielęgnowaniu chorych.
— A gdyby nawet robiono niekorzystne komentarze mówiła, to w wypełnieniu obowiązku nie należy zważać na opinję, chyba że się jest egoistą podłym. Nie rozumiem, dlaczego ojciec nie pozwolił mi tam zostać, zostając ze mną, coby usunęło wszystkie złośliwe domysły. Wiadomo że kochał mocno p. de Rivonnière, a o poróżnieniu ich kilkodniowém nikt nic nie wie. Będę nań czatowała, a jeżeli, o ile przypuszczam, tam wróci, musi mię wziąść z sobą, lub pozwolić żebym tam przy8zła o jakiejkolwiek godzinie.
Zrobiłaby to, gdyby wieczorem nie przyszedł Dubois i nie powiedział, że rannemu znacznie się polepszyło. Spał, puls nie był już tak słaby, i jeżeli nie dostanie silnego przystępu gorączki, może być ocalony. Zatrzymawszy pana de Valboune pana Gilbert do godziny ósméj, prosił ich żeby zostawili go staraniom lekarza i rodziny, składającéj się z ciotki, siostry i szwagra, którzy otrzymawszy telegram, natychmiast ze wsi przybyli. Lekarz miał jakąś nadzieję, ale pod warunkiem długiego i zupełnego spoczynku. Markiz dziękował tym wszystkim, co byli przy nim lub go odwiedzili, ale czuł