Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/233

Ta strona została przepisana.

Markiz chciał, żeby Paweł był jego świadkiem wraz z wice-hrabią de Valboune.
Mieliśmy się zejść o godzinie dwunastéj w pałacu Rivonnierów. Cezaryna przybyła trochę wcześniéj; była piękną do zachwycenia w toalecie równie bogatéj w istocie jak prostéj z pozoru; ułożyła sobie minę słodką i zachwycającą, jakiéj używała w wielkich wypadkach. Z klejnotów miała tylko sznur dużych prawdziwych pereł. Narzeczony przysłał jéj w przeddzień wspaniałe pudełko z klejnotami, które trzymała w ręku. Markiza jeszcze nie było. Ażeby go nie męczyć, lekarz wymógł, iżby wyszedł z pokoju dopiero w ostatnią chwilę.
Cezaryna poszła prosto do pani de Montherme, przyszłej bratowéj, która przybyła w tym samym czasie co i ona, i pokazała jéj pudełko mówiąc:
— Weź to pani dopóki jesteśmy same i schowaj; są to dyamenty rodzinne, które pani zwracam. Wiesz pani, że niczego więcéj nie żądam prócz przyjaźni pani.
Kiedy wszedł Paweł z panem de Valboune, obserwowałam Cezarynę i pochwyciłam to niedojrzalne ściągnięcie nozdrzy, które dla mnie były oznaką jéj wzruszeń powstrzymywanych. Stała ona we wgłębieniu okna sama ze mną. Paweł przyszedł nas powitać.
— Teraz — rzekła do niego z uśmiechem — nie ma już pańskiéj nieprzyjaciółki. Nie masz pan powodu gniewać się na markizę de Rivonnière. Czy chcesz pan, żebyśmy sobie ręce podali?