Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/255

Ta strona została przepisana.

bezpieczeństwom, o których poczytywałam sobie obowiązek uwiadomić go roku zeszłego. Przeciwnie musiałam mu pozostawić wiarę w ich fantazyjność i przyjąć na siebie śmieszność tej pomyłki. Zdawało mi się tylko, że powinnam go zapytać: czy się nie boi obudzić zazdrości markiza, odwiedzając jego żonę.
— Tale daleki jestem od chęci obudzenia jéj — odpowiedział — żem nawet o tém nie pomyślał; ale jeżeli się czegokolwiek ciocia obawia, to bardzo dobrze, mogę nie przychodzić i wziąść ciebie za pośrednika w stosunku, który zawiązuje się pomiędzy panią de Rivonnière i mną z powodu jéj książki.
— Byłoby może twoim obowiązkiem napisać o tém do pana de Valboune dla poradzenia się go.
— Uważałbym to za rzecz bardzo dziecinną! Pozować na człowieka straszliwego kiedy jestem żonaty, wydawałoby się bardzo śmieszném i zarazem bardzo obelżywém dla téj biednéj markizy, którą ty, ciociu, sądzisz trochę surowo. Przypuśćmy żeś się nie omyliła, i że w jakimś dniu marzeń dziwacznych miała ona istotnie myśl nazywania się panią Gilbert, to teraz jest z pewnością zachwycona z posiadania pozycyi daleko odpowiedniejszej jéj upodobaniom i przyzwyczajeniom. Czyż potrzeba uwieczniać wspomnienie dziecinnéj fantazyi; a zresztą, szperając dobrze w przeszłości wszystkich kobiet, czyżby się nie znalazło tysiąca grzeszków, równie nierozsądnych jak niewinnych? Na miłość Boga, moja ciociu,