Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/261

Ta strona została przepisana.

Dała w ten sposób chleb dziecku i odpoczynek matce, była lekarką dla jednego i dla drugiéj, zawładnęła zaufaniem, uczuciem i tajemnicami téj i rodziny. Wszystko to, co Paweł przysiągł sobie wyzwolić z pod jéj troskliwości, ona trzymała w ręku, a siostrzeniec mój daleki od żalenia się na to, był szczęśliwym że go sobie ona zjednała.
Jedna tylko osoba, ta która dotąd najwięcej ufającą była, Małgorzata, powodowana swoim jedynie instynktem, zgadła, a raczéj przeczuła ogarniającą ją fatalność; przeczuła to tém boleśniéj, że ubóstwiała piękną markizę i o nic jéj nie oskarżała. Zazdrość jéj objawiała się w zupełnie inny sposób niżeśmy się domyślać mogli. Jednego dnia zastałam ją zalaną łzami, a chociaż jéj skargi wiele mi przykrości sprawiły, musiałam ich przecież wysłuchać.
— Widzi pani — mówiła — uważa mię pani za szczęśliwą, ale ba, mniéj teraz mam szczęścia aniżeli przed tém upragnioném małżeństwem. Oświecam się potrochu. Paweł ma trochę więcéj czasu do zajmowania się mną, i sądzi że wielką mi wyświadcza zasługę nauczając mię rozumować. Przeciwnie, to mnie zabija, bo widzi pani, rozumiem teraz kupę rzeczy, których się przedtém nie domyślałam, a wszystkie te rzeczy są smutne, wszystkie mię ranią lub potępiają. Nie może mi mówić o tém co jest dobre a co złe, żebym sobie zaraz nie przypomniała złego które popełniłam i tego wstrętu jaki do przeszłości mojéj miéć musi. Mówi mi, pra-