Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/264

Ta strona została przepisana.

dać co nasz malec kochany robił, a w ciągu dnia rozpowiada, jakiemi grami się bawił, co pił, co jadł: koniec końców wydaje się szczęśliwym kiedy mówi o sobie, a ja nie śmiem o sobie mówić. Kryję się z tém żem cierpiała. Niekiedy jestem bardzo blada i bardzo zmęczona, — nie widzi tego; a jeżeli nawet zwróci uwagę, nie zgaduje dla czego. A przecież chciałabym mu wszystko powiedzieć, wyznać mu, że życie mię nudzi, że czasami żałuję tego, iż umrzeć mi nie dozwolił. Boję się zrobić mu przykrości, powiększając te których doświadcza, bo on doświadcza ich wiele; widzę to dobrze, i być może, więcej żałować potrzeba jego niż mnie...
Tego dnia Małgorzata nie wydała się z cieniem nawet zazdrości względem markizy, ale inną razą odkryła się saméj Cezarynie.
Upłynęło kilka tygodni od czasu choroby dziecka. Cezaryna odwiedzała je co niedziela, i tym sposobem przepędzała wraz z Pawłem i ze mną część tego dnia, który Paweł poświęca zawsze swojéj rodzinie. W tygodniu zwykł był jak dawniéj, jeść obiad w pałacu Dietrichów we wtorek i sobotę, a godzinę wieczorem przepędzać prawie codzień. Na tém to polegało wielkie zmartwienie Małgorzaty; uważałam je za niesprawiedliwe. Nie mówiłam o tém Pawłowi, mając nadzieję, że powróci do rozsądku i nie zechce go tak ściśle z sobą związywać; był już dostatecznie i bardzo niewolnikiem swego obowiązku. Czyż nie wolno było miéć trochę rozrywki światowej temu rozumnemu człowiekowi, skazanemu na towarzystwo kobiety tak prostéj!