Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/274

Ta strona została przepisana.

się zdaje, podwójne cudzołóztwo, które nie potrzebuje szału zmysłów, ażeby było występném, znaczy to igrać sobie na zimno z węzłów rodzinnych, znaczy to obalać pojęcia najprawdziwsze i stwarzać sobie kodeks wolnego powinowactwa po za obrębem wszystkich obowiązków. Jest to rusztowanie wszystkich sofizmatów, kłamstw, stawiane dla własnego sumienia; a jeżeli to wszystko jest naprzód obmyślane, wyrozumowane, wypracowane, wydaje mi się obrzydliwością...
— Oto moje zdanie, a jeżeli nie możesz go znieść bez gniewu, rozstańmy się; zanadtoś się odkryła; nie szanuję cię już, będę się starała przestać cię kochać...
— Jakże ty się stajesz drażliwą i nietolerantką — odpowiedziała zimno; — dajże pokój, uspokój się; mówisz mi prawdę z furyą, zmuszasz mię do wypowiedzenia jéj tobie z zimną krwią. Być może jestem romansową, ale zdaje mi się, że robię to z godnością, z powodzeniem, że w życiu mojém tryumfują te mniemane sofizmata, które potrafię w prawdy przemienić. Ty biedaczko, nic nie pojmujesz ani co do miłości, ani co do obowiązku, ani co do rodziny. Nie będąc nigdy kochaną, uroiłaś sobie, że cnota na tém polega, ażeby nie kochać wcale; wywiązałaś się z tego z godnością, przyznaję ci, nikomu nie dałaś prawa uważania siebie za śmieszną; — oto wszystko, co zrobić mogłaś. Co do znajomości serca ludzkiego: to nie mogłaś jéj nabyć, nie mając sposobności do studyowania jéj na sobie saméj. Wyobrażenia swoje poczerpnęłaś z idei socyalnych, to jest z kodeksu konwenansów. Nie