Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/280

Ta strona została przepisana.

— Na co? Na to, żeby ci się później udało co innego. Ale chcieć żeby się nie udało, po to, ażeby ktoś inny zatryumfował; — tego ty nigdy nie potrafisz. To daleko wyższe jest od ciebie aniżeli od Małgorzaty.
— Może zrobisz z niéj męczenniczkę, świętą? Nowy punkt widzenia!
— To o co cię niedawno prosiła, żebyś zatrzymywała jjé męża co wieczór w godzinach, w ktérych się ona niepokoi i nudzi, jest już dość szlachetném. Ty nie raczysz zwracać na to uwagi; mnie bije to w oczy.
— Niema też co, Paweł nudzi się z nią — wszakże to powiedziała: boi się, żeby się zanadto nie znudził i nie poszukał sobie jakiéj rozrywki mniéj szlachetnéj od rozmowy ze mną.
— Starasz się ją poniżyć; ty może więcéj jesteś zazdrosną o nią niż ona o ciebie.
— Zazdrosną, ja, o to stworzenie?
— Ty jéj nienawidzisz, bo ją spotwarzasz.
— Nie mogę jej nienawidzić, gardzę nią.
— A cała ta dobroć, którą ekspensujesz dla oczarowania jéj i podbicia — jest to hipokryzya twego instynktu, dążącego do panowania.
— Litość bardzo dobrze się łączy z pogardą, nie może się nawet łączyć z niczém inném. Cierpienie szlachetne wlewa uszanowanie. Litość jest, jałmużną, którą się daje występnym albo słabym.
Cezaryna spodziewała się zobaczyć Pawła tego samego wieczoru. Nie przybył, a chociaż żal Małgorzaty był jak najszczerszy, do pałacu Dietrichów