Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/289

Ta strona została przepisana.

— Opuszczamy panią — rzekł Paweł, biorąc Małgorzatę pod jednę, a dziecko na drugą rękę.
— Nie, zostańcie, tak potrzeba! — odparła Cezaryna tracąc głowę.
— Dla czego? — zapytał Paweł zdziwiony.
— Tak potrzeba, mówię panu, proszę o to.
— Dobrze — odpowiedział, cofając się ku sofie, na któréj złożył zaspane dziecko i posadził koło i niego Małgorzatę.
Czy Cezaryna lękała się zazdrości swego męża, i czy chodziło jéj o to, ażeby mu pokazać że przyjmowała Pawła w towarzystwie żony, czy też, porażką swoją więcéj zajęta niż czém inném, uważała się za pomszczoną tém nowém spotkaniem Małgorzaty ze swym uwodzicielem, w oczach Pawła? Być może była zbyt pomieszaną, ażeby mogła wiedzieć czego chciała i co robiła; ale koniec końcem szybko zapanowawszy nad sobą, wyszła na spotkanie markiza. Usłyszeliśmy, jak ze schodów głośno do niego mówiła?
— Jakaż to miła niespodzianka! Jakto, wyleczony? — kiedy nam pisano, że panu gorzéj....
— Valboune jest szaleńcem — odpowiedział markiz głosem silnym i pełnym; — ja mam się dobrze, jestem wyleczony; sama pani widzisz. Chodzę, mówię, idę po schodach sam....
A wchodząc do przedpokoju poprzedzającego mały salon, dodał:
— Pani masz gości?
— Nie, — odpowiedziała Cezaryna, wchodząc pierwsza; — to są moi i pańscy przyjaciele, którzy