Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/50

Ta strona została przepisana.

łem mojego życia, ale nie przyjmuję, nie przyjmę nigdy. Wiem że robiłaś poświęcenia aby mię wychować, było to wówczas dla ciebie rzeczą, niezmiernéj doniosłości. Musiałem je przyjąć — byłem, dzieckiem; ale spodziewam się, że się tobie wypłacę; a gdybym zamiast o tém myśleć, psuć się jeszcze pozwolił, sam za siebie bym się rumienił. Jakto, duży chłopak, mający lat dwadzieścia jeden, miałby się dać nieść na słabych ramionach kobiety delikatnéj, poświęconéj, pracowitéj na jego intencyę!.. Nie mów mi już o tém, jeżeli nie chcesz upokorzyć mię i zasmucić. Położenie twoje daleko gorsze jest od mego, biedna ciociu! Zależysz od kobiecego kaprysu, bo napróżno chwalisz szlachetny charakter i wielki umysł swojéj wychowanki; wszystko co spoczywa na interesie moralnym, jest zbudowane na promieniach i chmurach. To tylko jest stałmé i pewném, co jest przytwierdzone do ziem i przez interes osobisty najprozaiczniejszy i najgrubszy. Co do mnie, ja nie mam złudzeń; posiadam już doświadczenie życia. Silnie stoję na kotwicy u mojego naczelnika, gdyż mu zgromadzam pieniądze a rozproszyć się im nie pozwalam. Ty zaś, moja ciociu najdroższa, ty jesteś przedmiotem zbytku umysłowego, którego pozbyć się można w dzień gniewu, w godzinę niesprawiedliwości. Mogą cię również obrazić mimowoli w chwili przykrego humoru, a ja czuję że ty tego nie zniesiesz, chyba że przyszłość moja w ręku p. Dietricha spoczywać będzie. Tego właśnie nie chciałem i nie chcę. Zganiłaś mi tę dumę, że śmiałem odrzucić