Strona:PL G Sand Cezaryna Dietrich.djvu/58

Ta strona została przepisana.

kano mojego ojca, twierdząc, że p.de Rivonnière ma charakter szlachetny, że niepodobna mu zarzucić jakichś poważniejszych usterek moralnych, że jest litościwy, przyjazny, powszechnie kochany przez biednych z okolicy, szanowany przez wszystkie klasy mieszkańców. To mi nie wystarcza. Jest bogaty, to dobry punkt, nie potrzebubuje mojego majątku, chyba że jest bardzo ambitnym. Nie jest to może wielkiém złem, w każdym jednak razie trzeba wiedzieć jaki jest rodzaj jego ambicyi; dotąd nie dobadałam się jeszcze. Niekiedy wydaje się zdziwionym mojemi przekonaniami, a w tém nagle zaczyna je podziwiać, potakiwać mi i traktować jak cud jakiś, który go olśniewa. To ja nazywam robieniem mi grzeczności, nadskakiwaniem, i na to pozwolić nie myślę. Chcę, żeby się dał osądzić, żeby się wytłomaczył kiedy go czémś zadziwię, żeby się bronił, kiedy go zaczepię, a ciotka moja, która postanowiła uznawać go wzniosłym, dlatego że jest markizem, przeszkadza mi go dotknąć, tłomacząc z pospiechem moje słowa w znaczeniu najpochlebniejszém dla próżności tego osobnika. Męczy mię to i nudzi, i dlatego pragnę, ażebyś pani przychodziła podtrzymywać przeciwko niéj i dopomagać mi do przeniknięcia go.
W dwa dni potmé markiz przyprowadził pięknego wierzchowca, o którego obiecał wystarać się dla Cezaryny. Trzymał go u siebie przez miesiąc dla wypróbowania, utresowania i upewnienia o jego przymiotach. Zatrzymam go dla siebie mówił, jeżeli się jéj nie podoba.