Strona:PL Gabriela Zapolska - Żabusia. Dziewiczy wieczór.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Janka. Nic! nic!... No to jeżeli chcecie i tak mnie zapraszacie, to ja przyjdę (z ironią). Pójdę, ubiorę się w Tosiną sukienkę i przyjdę. To nic — że sukienka cisnąć mnie będzie i tu i tu i koło serca, ale ja przyjdę na czternastą z pełnemi garściami szczęścia? kto wie!...

Matka. Jakto!.. kto wie?...

Janka. Spytaj cie tych róż, one wiedzą — uwiędły, bo ja spojrzałam na nie. Bądźcie zdrowi! (Wybiega).

SCENA VIII.
BABUNIA, MATKA, TOSIA.

Matka. Szalona dziewczyna... co jej się stało? Widocznie te lekcye muzyki tak ją denerwują.

Babunia. Podnieś róże, Tosiu, i włóż do wody.

Tosia. Babuniu! one naprawdę zwiędły — a pan Władysław pisał mi: niech one pani przyniosą szczęście?...

Babunia. Ożyją.

Tosia. Taka szkoda, biedne kwiaty (po chwili). Pan Władysław pisał, że mi jeszcze gotuje jakąś niespodziankę.

Matka. Ach Boże! moja Tosiu, trzymasz kwiaty tak blizko sukni ślubnej — patrz one wilgotne, mogą poplamić atłas. Wogóle trze-