Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. VI.djvu/110

Ta strona została przepisana.

chwilę nie zapominałeś o sobie i nigdy nie miałeś łagodności ustąpienia innym miejsca pod słońcem! Jesteś mi nienawistny... Nie widzę cię w tym cieniu, ale przeczuwam cię i dusza moja kona z tego zbliżenia się do twej istoty! Nienawidzę cię!... nienawidzę cię!...
RYSKIEWICZ. Jeżeli myślisz, że zawołam do ciebie doktora, aby cię przyprowadzi? do przytomności, to się mylisz.
JADWIGA (coraz namiętniej). Nie chcę doktora nie jestem chora. Przeciwnie — moja martwota i bierność była mą chorobą. — Wiedziałam, czułam, że stanie się coś wielkiego, co mnie pociągnie za sobą... Trup tamtego człowieka jest moją dźwignią. Nie dam się zamordować!!! Nie dam się zamordować!!!
RYSKIEWICZ. Milcz!...
JADWIGA (jak w szale). Żyję jeszcze!... żyję!... dusza we mnie jeszcze żyje!
RYSKIEWICZ. Dość mam tego! Szalej tu sama. Ja idę spać! Z taką warjatką jak ty nie mam nic wspólnego, ani nie chce mieć nic do czynienia, (wchodzi do sypialni, zabiera świecę, widać jak chwyta poduszki i kołdrę i wyrzuca je do jadalni — Ryskiewicz z ironją). Z takim jak ja szubrawcem — tak wyjątkowa istota nie może przebywać w pobliżu. — Proszę sobie spać na sofie! (zamyka drzwi z trzaskiem na klucz — Jadwiga pozostaje w ciemności — z okna pada tylko struga światła od latarni. Jadwiga stoi chwilę nieporuszona — wreszcie