Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/100

Ta strona została przepisana.

rącego, prawie duszącego; poczuł w powietrzu szczególny zapach chloroformu; zauważył w cieniu coś czerwonego, czerwony adamaszek ścian, zasłony przed łóżkiem; usłyszał zniżony głos Heleny, która szeptała:
— Dziękuję, panie Andrzeju, że pan przyszedł. Mam się lepiej.
Z pewnem ociąganiem zbliżał się do łóżka, gdyż w tem mdłem świetle nie widział wyraźnie przedmiotów.
Uśmiechała się, zatopiona głową w poduszki, leżąca na wznak, w półcieniu. Opaska z białej wełny okrywała jej czoło i policzki, idąc aż pod brodę, jak zasłona mniszki; a przecież skóra twarzy nie była mniej biała od opaski. Zewnętrzne kąty powiek były podane w dół wskutek bolesnego ściągnięcia zapalonych nerwów; czasami dolna powieka ulegała lekkiemu mimowolnemu drżeniu; a oko było wilgotne nieskończenie słodkie, jakby przesłonione łzą, która nie mogła spłynąć pośród drżących rzęs, prawie błagalne..
Niezmierna czułość przepełniła serce młodzieńca, kiedy ją obaczył z blizka. Helena wydobyła jedną rękę i wyciągnęła ją ku niemu ruchem bardzo powolnym. Schylił się, prawie na kolano, wspierając się na brzegu łóżka i zaczął pokrywać pocałunkami nagłymi i lekkimi tę rękę płonącą, ten puls, co bił tak mocno.
— Heleno! Heleno! moje kochanie!
Helena zamknęła oczy, jak, żeby tem bardziej niezamącenie pić ze strumienia rozkoszy, który przebiegał przez jej ramię i rozlewał się po piersiach i wnikał w najtajniejsze jej włókna. Obracała rękę pod jego ustami, żeby czuć pocałunki na dłoni, na wierzchu ręki, pośród palców, wokolusieńku pulsu, na wszystkich żyłach, we wszystkich porach.