Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/148

Ta strona została przepisana.

minut do oznaczonej godziny. Kazał zatrzymać powóz i wraz ze świadkiem i chirurgiem zwrócił się ku przeciwnikom. Andrzej zaczekał w alei. W myśli zaczął rozważać ruchy zaczepne i odporne, które zamierzał wykonać z prawdopodobieństwem dobrego skutku; lecz rozrywały go nieokreślone cudowiska świateł i cieniów pośród gąszczów laurowych. Jego oczy błąkały się poza zjawami gałęzi poruszanych przez poranny wietrzyk, podczas gdy jego umysł wymyślał cios; i drzewa, szlachetne, jak w miłosnych alegoryach Franciszka Petrarki, wzdychały nad jego głową, w której władała myśl o dobrym ciosie.
Wróci po niego Barbarisi ze słowami:
— Jesteśmy gotowi. Stróż otworzył willę. Mamy do rozporządzenia pokoje parterowe: wielka wygoda. Chodź rozebrać się.
Andrzej poszedł za nim. Kiedy się rozbierał dwaj lekarze otwierali swoje etui, z których błyszczały małe stalowe przyrządy. Jeden był jeszcze młody, blady, łysy, z kobiecymi rękoma, z ustami nieco zaciętymi, ustawicznym widocznym ruchem dolnej niezwyczajnie rozwiniętej szczęki. Drugi był już w pełni wieku, przysadkowaty, piegowaty, z gęstą ryżą brodą i karkiem byka. Jeden zdawał się fizycznem przeciwieństwem drugiego i ta ich rozmaitość zajęła ciekawą uwagę Sperellego. Przygotowywali na stole bandaże i wodę karbolową dla zdenzinfekowania kling. Zapach kwasu karbolowego rozszedł się po pokoju.
Kiedy Sperelli był już gotów, wyszedł ze swoim świadkiem i lekarzem na placyk. Jeszcze raz widok Rzymu pośród palm pociągnął jego spojrzenia i serce zabiło mu mocniej. Naszła go niecierpliwość. Jużby był chciał znaleźć się „en g’arde“ i usłyszeć komendę