Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/167

Ta strona została przepisana.

wszelki wysoki ideał. Zaczem zbawienie leżało w pewnym rodzaju goethowskiej równowagi między roztropnym praktycznym epikureizmem a głębokim, namiętnym kultem Sztuki.
— Sztuka! Sztuka! — Oto Kochanka wierna, zawsze młoda, nieśmiertelna; oto Źródło czystej rozkoszy, zabronione tłumowi, przyznane wybrańcom; oto kosztowny Pokarm, który czyni człowieka bogu podobnym. Jakże mógł pić z innych puharów, skoro przyłożył raz wargi do tego jedynego? Jakże mógł szukać innych radości, skoro zakosztował najwyższej? Jakże mógł umysł jego odbierać inne wzruszenia, skoro raz uczuł w sobie niezapomniany natłok siły twórczej? Jakże mogły jego ręce spoczywać i znieprawiać się na ciałach niewieścich, skoro raz czuł, jak z palców jego wynika istotny kształt? Jakże wreszcie, jego zmysły mogły osłabiać się i wyniszczać w płaskiej rozpuście, skoro była ich udziałem wrażliwość, która spostrzegała w zjawiskach linie niewidzialne, pojmowała niepojmalne, odgadywała tajemne myśli Przyrody?
Naszedł go niespodziewany zapał. W tym religijnym poranku zapragnął na nowo uklęknąć przed ołtarzem, wedle wiersza Goethego, czytać swoje akty pobożności z liturgii Homera.
„Lecz jeśli moja umysłowa moc osłabła? Jeśli moja ręka straciła sprawność? Jeślim nie jest już więcej godzien?“ Na te wątpliwości opadła go tak straszna trwoga, że z dziecinną bojaźnią zaczął szukać jakiejś bezpośredniej próby, któraby go upewniła, że obawy jego były bezzasadne. Chciałby był natychmiast zrobić widoczne doświadczenie: złożyć trudną zwrotkę, wykonać miedzioryt, rozwiązać zagadnienie z dziedziny kształtów. Dobrze? A potem? Nie byłożby to do-