Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/34

Ta strona została przepisana.

jego głos był tak przejmujący, dotknięcie jego rąk było tak miłosne, że Helenę przepełniła nieskończona słodycz.
Milcz! — rzekła ona. — Nie powinnam ciebie słuchać; nie jestem już więcej twoja; nie będę już nigdy mogła być twoją. Milcz! Milcz!
— Nie, słuchaj mnie.
— Nie chcę. Bądź zdrów. Muszę iść. Bądź zdrów, Andrzeju. Już późno, puść mnie.
Uwolniła rękę z uścisku młodzieńca i pokonując wszelką węwnętrzą tęsknotę, zaczęła podnosić się.
— Więc czemuś przyszła? — zapytał on głosem nieco ochrypłym, przeszkadzając jej w tym ruchu.
Chociaż jego natarczywość była łagodna, ona zmarszczyła brwi i zawahała się, zanim odpowiedziała.
— Przyszłam — odrzekła z pewną odmierzoną powolnością, patrząc kochankowi w oczy — przyszłam, boś mnie zawołał. Dla dawnej miłości, dla sposobu, w jaki ta miłość została zerwaną, dla długiego mrocznego milczenia rozłąki nie byłabym mogła odmówić zaproszeniu bez okrucieństwa. A potem, chciałam ci powiedzieć to, com ci powiedziała: że już nie jestem więcej twoja, że nie będę mogła nigdy więcej być twoją. Chciałam ci to powiedzieć rzetelnie, żeby uniknąć i dla siebie i dla ciebie jakiegoś bolesnego złudzenia na przyszłość, jakiegoś niebezpieczeństwa, jakiejś goryczy. Czyś zrozumiał?
Andrzej skłonił głowę w milczeniu prawie na jej kolana. Ona dotknęła jego włosów, ruchem niegdyś tak poufałym.
— A potem — mówiła dalej głosem, który napełnił drżeniem wszystkie jego włókna — a potem... chciałam powiedzieć ci, że cię kocham, że cię kocham nie mniej, niż niegdyś, żeś jest jeszcze duszą mojej duszy, i że