Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/83

Ta strona została przepisana.

ostatnią liczbę. Sperelli nadłożył. Była chwila ciszy. Rzeczoznawca patrzył na obu współzawodników; potem podniósł młotek, powoli, wciąż patrząc.
— Poraz pierwszy! Poraz drugi! Poraz trzeci!
Trupia czaszka stała się własnością hrabiego d’Ugenta. Po sali rozszedł się szmer. Trysk światła wpadł przez okno i rozelśnił złote tła tryptyków, ożywił boleściwe czoło sijeneńskiej madonny i szary kapelusiki księżny di Ferentino, pokryty stalowymi łuskami.
— Cóż z filiżanką? — zapytała niecierpliwie księżna.
Przyjaciele zajrzeli do katalogów. Nie było już nadziei, żeby tego dnia przyszła kolej na filiżankę fantastycznego florenckiego humanisty. Wskutek mnogości ubiegających się sprzedaż postępowała powoli. Zostawał jeszcze długi spis przedmiotów drobnych, jak kameje, monety, medale. Niektórzy antykwarze i książę Stroganow przemawiali się o każdy kawałek. Wszyscy ciekawscy byli rozczarowani. Księżna Scerni podniosła się, żeby wyjść.
— Do widzenia się, panie Sperelli rzekła. — Dziś wieczorem; może.
— Czemu Pani mówi „może“.
— Czuję się bardzo źle.
Cóż Pani takiego?
Nie odpowiadając, zwróciła się do innych z pozdrowieniem. Lecz i inni poszli za jej przykładem; wyszli razem. Młodzi panowie dowcipkowali na temat nieudałego widowiska. Markiza d’Ateleta śmiała się, lecz Ferentino zdawała się być w najgorszem usposobieniu. Służba, która czekała dotąd w kurytarzu, przyzywała powozy, jak przed bramą teatru lub sali koncertowej.
— Nie przyjdziesz do Miano? — zapytała Heleny Ateleta.