Strona:PL Gabryel d’Annunzio - Rozkosz.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Słowa hrabiny Dolcebuono nie zdołały uśmierzyć jego bardzo dotkliwego bólu. Chciałby przynajmniej wiedzieć o wszystkiem dokładnie. Lecz Angelieri przerwała i już inne rozmowy mięszały się z wonią wielkich przesławnych róż willi Pampluly.
„Kto to był ten Jerzy? Może ostatni kochanek Heleny? Ona przepędziła część lata w Lucernie. Przybyła z Paryża. Wychodząc z licytacyi, wzbraniała się iść do domu Miano“. W duszy Andrzeja wszystkie pozory były przeciwko niej. Naszła go dzika żądza obaczenia jej, mówienia z nią. Do palazzo Farnese zaproszono na dziesiątą; o pół do jedenastej już był tam, wyczekując.
Czekał długo. Sale napełniały się gwałtownie. Zaczęły się tańce: w galeryi Hamubala Caracci półboginie z rodu kwirytów rywalizowały kształtnością z Ariadnami, z Galateami, z Aurorami, z Dianami fresków; wirujące tłumy wydychały wonie: ubrane w rękawiczki dłonie dam zwisały na barkach kawalerów; zdobne klejnotami głowy kłoniły się lub wznosiły, niektóre półotwarte usta błyszczały jak purpura; niektóre obnażone barki połyskiwały, pokryte zasłoną z wilgoci; niektóre piersi zdawały się wyrywać z pod okryć od gwałtowności pożądań.
— Pan nie tańczy, panie Sperelli? — zapytała go Gabriella Barbarisi, dzieweczka brunatna jak oliwka, przechodząca mimo z tancerzem pod ramię poruszając wachlarzem i dotykając z uśmiechem pieprzyka, który miała w dołeczku tuż obok ust.
— Tak, później — odrzekł Andrzej. — Później.
Nie troszcząc się o przedstawienia i powitania, czuł, że jego męka rośnie podczas tego daremnego wyczekiwania i krążył bez celu z sali do sali. Owo „może“